Odkąd wydałam e-booka „Dwoje w moim sercu”, temat szklanego rodzeństwa przestał być dla mnie tylko bolesną myślą i wewnętrznym wyrzutem sumienia. Stał się czymś, o czym mówię głośno – z odwagą i wrażliwością. Bo wiem, jak wiele rodzin takich jak moja – rodzin z dzieckiem z niepełnosprawnościami– każdego dnia mierzy się nie tylko z opieką, diagnozami i terapiami, ale także z milczeniem.
Milczeniem w rodzinie i tego drugiego dziecka, które z pozoru „radzi sobie samo”, ale wewnątrz nosi ciężar, o którym nikomu nie mówi.
To nie jest temat łatwy.
To temat, który łamiąc serce – buduje świadomość.
Nie będzie tu teorii, nie będzie poradników.
To jest list od matki do matki.
Może do Ciebie.
Kiedy urodził się mój syn, nawet nie mogłam go przytulić. Zamiast czułości – była cisza sali operacyjnej. Zamiast radości – niepokój i pytania bez odpowiedzi.
Z czasem zaczęły się pojawiać diagnozy: brak widzenia, padaczka lekooporna, spektrum autyzmu, zaburzenia hormonalne, niepełnosprawność intelektualna. Każde słowo od lekarzy niosło ze sobą nową rzeczywistość, do której musiałam się dostosować.
Moje życie zamieniło się w organizację – szpitale, turnusy, rehabilitacje, orzeczenia, formularze, walka o wsparcie w systemie, który rzadko patrzy sercem. I jeszcze jedno – nieustanne kombinowanie, jak przetrwać finansowo, bo zdrowie mojego syna stało się priorytetem. Wszystko inne – łącznie z naszymi potrzebami jako rodziny – spadło na dalszy plan.
A w tym wszystkim… była jeszcze ona. Moja córka.
Cicha. Pomocna. „Dzielna”.
Ta, która „rozumie”.
Córka, która nauczyła się nie przeszkadzać.
Moja córka bardzo szybko zorientowała się, że nie może absorbować.
Nie wtedy, gdy brat ma atak.
Nie wtedy, gdy rehabilitacja.
Nie kiedy obowiązki domowe.
Nie wtedy, gdy jestem przemęczona.
Nie wtedy, gdy płaczę ukradkiem po kątach.
Zamiast mówić o swoich potrzebach – zaczęła je ukrywać.
Zamiast marudzić – pomagała.
Zamiast domagać się uwagi – znikała w swoim świecie.
Wtedy tego nie widziałam. Byłam zbyt zmęczona, zbyt skupiona na przetrwaniu.
Dopiero kiedy naprawdę opadłam z sił, zaczęłam szukać pomocy – nie dla dzieci, ale dla siebie. Trafiłam wtedy na grupę wsparcia Fundacji Jesteśmy Ważni. Po raz pierwszy ktoś zapytał mnie nie o diagnozę mojego syna, ale o moje samopoczucie, moje emocje, moje potrzeby.
Tam po raz pierwszy usłyszałam coś, co zmieniło moje podejście do macierzyństwa:
„Najpierw załóż maseczkę tlenową sobie.”
Długo nie rozumiałam, co naprawdę oznacza ta zasada z samolotu. Myślałam, że miłość to poświęcenie – aż do ostatniego tchu. Że dobra mama to ta, która zawsze daje radę i nigdy się nie skarży. Ale prawda jest inna: bez oddechu, bez siły, bez chwili zatrzymania – nie uratujesz nikogo.
Dziś wiem, że moje dzieci – oboje – potrzebują matki, która oddycha. Nie tej, która się rozpada, udając, że wszystko jest w porządku.
Dlatego zakładam tę metaforyczną maseczkę tlenową każdego dnia – kiedy proszę o pomoc, kiedy płaczę, kiedy tworzę przestrzeń także dla siebie.
Bo dopiero wtedy mogę naprawdę być dla nich.
Gdy nabrałam sił zaczęłam się angażować i myśleć o rodzinie jako o całości. Trafiłam wtedy na pojęcie „szklane rodzeństwo” i wtedy zrozumiałam.
Dlaczego szklane? Bo przezroczyste.
Bo niezauważone.
Bo kruche i silne jednocześnie.
Bo te dzieci niosą na swoich dziecięcych barkach więcej, niż potrafią unieść – i nawet nie wiedzą, że może być inaczej.
Szklane rodzeństwo – dzieci z delikatnym sercem.
Dzieci, które żyją obok niepełnosprawności rodzeństwa, noszą w sobie coś, czego świat nie widzi:
🕊 Tęsknotę – za mamą, która kiedyś miała dla nich więcej czasu, za prostym życiem bez napięcia i niepokoju.
🕊 Poczucie odpowiedzialności – większe niż ich wiek, które sprawia, że czują się winne za każdy domowy chaos.
🕊 Zazdrość, której się wstydzą – bo przecież „brat jest chory”, „siostra potrzebuje więcej”, a one czują, że same chciałyby też być w centrum uwagi – choćby przez chwilę.
🕊 Złość, którą duszą – bo nie wolno się złościć na kogoś, kto nie jest zdrowy. Ale złość wcale nie znika – ona zamienia się w wewnętrzny ból.
🕊 Miłość, która boli – bo kochają, a jednocześnie czują się odtrącone.
🕊 Wstyd za rodzeństwo – za to, że zachowuje się „inaczej”, „dziwnie”, że ktoś się śmieje w szkole, na placu zabaw. I za to, że one nie wiedzą, jak zareagować.
Z zewnątrz – odpowiedzialne i samodzielne.
W środku – pełne emocji, które nie mają gdzie się podziać, często z niską samooceną i głębokim poczuciem samotności. Bo nie mają wśród rówieśników kogoś, kto ma podobnie i rozumie.
Co mogę zrobić dziś?
Dziś wiem, że nie rozciągnę doby.
Nie podzielę się na pół.
Ale mogę być obecna.
Nie w idealnej wersji. W tej prawdziwej – wystarczającej.
Zatrzymuję się.
Jestem uważna.
Z tym, co mam – robię, co mogę, bez poczucia winy.
Tworzę z córką nasz „czas tylko dla niej”. Bez brata. Bez terapii. Bez planu.
Pytam: „Jak się czujesz?”, „Czego potrzebujesz?”, ale i słucham z ciekawością i zaangażowaniem.
Pozwalam jej popełniać błędy i je akceptować bo to jej droga.
Pozwalam jej być dzieckiem, nie bohaterką.
Kiedy płacze – jestem.
Kiedy się złości – też jestem.
Kiedy mówi: „Mamo, ja też Cię potrzebuję” – nie tłumaczę się. Przytulam.
I mówię:
„Widzę Cię. Jesteś ważna. Nie musisz być dzielna. Możesz być po prostu sobą.”
Dla Ciebie, mamo lub tato dziecka z niepełnosprawnością
Wiem, jak bardzo się starasz.
Wiem, że kochasz każde swoje dziecko całym sercem.
Wiem, że każdego dnia próbujesz dawać to, co najlepsze – choć sił czasem brak.
Ale dziś, z okazji Dnia Dziecka, proszę Cię – zatrzymaj się na chwilę.
Spójrz na to dziecko, które nie krzyczy, nie prosi, nie przerywa.
Spójrz na nie sercem.
Bo ono też czeka.
Ono też nosi w sobie świat, którego nie pokazuje nikomu.
Powiedz mu dziś:
„Widzę Cię. Jesteś dla mnie ważny. To też Twój dzień.”
Niech ten Dzień Dziecka będzie pełen miłości dla każdego dziecka w Twoim sercu –
dla tego, które wymaga najwięcej…
i tego, które przez lata udawało, że nie potrzebuje niczego.