5 maja.
Dla wielu to po prostu kolejny dzień.
Dla mnie – to data, która niesie w sobie całą historię mojego macierzyństwa. Całą prawdę o tym, czym jest miłość, która nie stawia warunków.
To Dzień Godności Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną.
Ale czy można ograniczyć tę godność do jednego dnia?
Dla mnie trwa ona 365 dni w roku. Dzień po dniu, godzina po godzinie – w czułości, w zmęczeniu, w walce i w bezradności. W tym, czego nie widać na zdjęciach.
Mam syna.
Chłopca, który nie patrzy w oczy. Nie mówi „kocham cię”. Ale mówi – całym sobą.
W jego uścisku – cała prawda o mnie.
W jego obecności – pytania, których wcześniej nie umiałam zadać.
Nie wiedziałam, że można tak bardzo kogoś kochać, że aż boli.
Że można się uśmiechać z czułością i jednocześnie płakać w środku.
Że można codziennie budować świat od nowa, bo ten stary – ten zwyczajny, przewidywalny – przestał istnieć w dniu, w którym usłyszałam diagnozę.
Niepełnosprawność mojego syna nie przyszła sama. Przyniosła lęk, samotność, niezrozumienie.
Przyniosła pytania: „Dlaczego on?”, „Dlaczego ja?”, „Jak mamy teraz żyć?”
Ale potem… przyszła też inna odpowiedź.
Cisza, w której zrozumiałam, że nie muszę znać wszystkich odpowiedzi. Że wystarczy, że jestem. Że on JEST.
I że to ISTNIENIE – ma sens.
Czym dla mnie jest godność?
To nie wielkie słowa na banerach. To nie kolorowa kampania.
To konkret.
To spojrzenie ludzi na ulicy – czy widzą w moim dziecku człowieka?
To pytanie w szkole – czy uwzględniają jego potrzeby, czy tylko przeszkadza?
To lekarz – czy mówi o nim jak o „przypadku”, czy jak o osobie?
To prawo do bycia dzieckiem, nawet jeśli rozwija się inaczej.
Prawo do zabawy, do przyjaźni, do wsparcia.
Do życia, które nie musi być „normalne”, żeby było wartościowe.
Długo mierzyłam mojego syna cudzymi miarami.
Długo bolało mnie, że nie dogania rówieśników, że nie mówi, nie biega, nie czyta.
Dziś już wiem – on nie musi niczego doganiać.
To świat powinien się zatrzymać.
Usiąść obok niego. Zobaczyć. Usłyszeć.
Nauczyć się innego języka – języka obecności, cierpliwości, akceptacji.
Jestem jego głosem, kiedy milczy.
Jestem jego tarczą, kiedy świat go nie rozumie.
Ale też – on jest moim lustrem. Moim przewodnikiem. Moją prawdą.
To dzięki niemu zrozumiałam, że siła nie zawsze krzyczy. Czasem tylko tuli.
Że bohaterstwo nie zawsze wygląda spektakularnie. Czasem po prostu wstaje rano i zaczyna jeszcze raz.
Dzień Godności to dla mnie wołanie: Zobaczcie nasze dzieci. Takie, jakie są. Nie jakie mogłyby być.
To apel do świata: nie wymagajcie od nich, by się dostosowały.
To my – społeczeństwo, system, ludzie – mamy się nauczyć bycia razem z nimi.
Z szacunkiem. Ze zrozumieniem. Bez ocen.
Bo moje dziecko nie jest „gorsze”.
Nie jest „mniej”.
Niepełnosprawność nie zabrała mu człowieczeństwa.
Ona po prostu sprawiła, że jest bardziej wymagające dla tego świata.
Ale to wciąż dziecko.
Z potrzebami. Z emocjami. Z duszą.
I z godnością, która nie potrzebuje słów.
Bo godność ma się od urodzenia. Zawsze.