Świąteczne odpuszczanie

Boże Narodzenie zawsze było dla mnie wyjątkowym czasem, ale też źródłem ogromnego stresu. Każdego roku starałam się jak mogłam, by wszystko było perfekcyjne: mycie okien, zmiana firanek, pościeli, gotowanie, pieczenie – lista obowiązków była bez końca. Do tego dochodziły jeszcze wyzwania związane z opieką nad Karolkiem, moim synkiem z niepełnosprawnością sprzężoną, który wymaga ciągłej uwagi i troski. Mój mąż, Michał, często jest w delegacjach, więc większość przygotowań spada na mnie. A gdzieś w tym wszystkim była jeszcze Emilka, moja zdrowa, wspaniała córka.

W tym roku coś we mnie pękło. Stałam w kuchni, patrząc na piętrzące się naczynia, bałagan w salonie, stertę ubrań czekających na pranie i Karolka, który wymagał mojej uwagi w każdej chwili. Emilka, moja wspaniała córka, starająca się pomóc, choć wcale nie powinna przejmować na siebie tego ciężaru. Z każdym rokiem coraz bardziej mnie to wszystko przytłaczało. Chciałam, żeby było idealnie, żeby każdy kąt błyszczał. Problem polegał na tym, że w tym dążeniu do perfekcji często traciłam to, co naprawdę ważne – radość z bycia razem i zwykłe, proste chwile bliskości z rodziną. Emilka albo musiała przejmować obowiązki związane z opieką nad bratem, albo pomagać mi w porządkach, a ja czułam rosnącą frustrację, że nie daję rady zrobić wszystkiego sama. Te emocje udzielały się całej rodzinie sprawiając że, wszyscy czuli ogromne napięcie.

W tamtym momencie poczułam, że nie dam rady. Jakby ktoś wyciągnął korek z mojej duszy, a cała frustracja, zmęczenie i żal po prostu zaczęły się wylewać. Łzy same napłynęły mi do oczu – nie ze smutku, ale z przytłoczenia. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę dłużej funkcjonować w ten sposób. Że dążenie do perfekcji nie przynosi mi radości, tylko odbiera siły. Że zamiast cieszyć się chwilą, kręcę się w zamkniętym kole zadań, które nigdy się nie kończą. Że Emilka powinna czuć beztroskę dzieciństwa, a nie ciężar odpowiedzialności. Że Karolek potrzebuje mamy, która jest obecna i spokojna, a nie zmęczona i rozdrażniona.

Podjęłam trudną decyzję: odpuszczam. Pajęczyny na ścianach mogą wisieć, okna mogą być nieumyte, a moja sypialnia – cóż, wygląda jak po kataklizmie, z górami ubrań do poskładania. Ale zamiast na perfekcji, postanowiłam skupić się na tym, co naprawdę ważne: na ludziach, na mojej rodzinie, na chwilach spędzonych razem.

Pomogłam Emilce posprzątać jej pokój – i to wystarczy. Reszta domu jest gotowa tylko na tyle, na ile trzeba, żeby było przytulnie i w miarę czysto. Nie będę biegać z mopem ani piec siedmiu ciast. W tym roku na stole pojawi się proste ciasto, które wszyscy lubimy, a jeśli czegoś zabraknie – pójdę do sklepu i kupię gotowe. Świat się od tego nie zawali.

Dziś, zamiast biegać z odkurzaczem, poszłam z Karolkiem na spacer. Posłuchaliśmy razem piosenek, trzymałam go za rękę, ciesząc się tą drobną chwilą bliskości. Przez moment nie liczyło się nic więcej. To była jedna z tych chwil, które przypomniały mi, że prawdziwe święta to nie błyszczące okna ani idealny porządek, tylko bycie razem.

Dla Emilki też mam więcej czasu. Staram się nie obarczać jej dodatkowymi obowiązkami, a zamiast tego po prostu być przy niej. Widzę, że dzięki temu jest bardziej radosna i spokojna. Uśmiech córki, spacer z synkiem, ubieranie choinki – te małe momenty mają dla mnie dziś większą wartość niż wszystkie wyszorowane kąty świata.

Patrząc na naszą choinkę, widzę, jak trudno jest porzucić stare nawyki. Kiedy ją ubierałam, zauważyłam, że zaczęłam poprawiać każdą bombkę, każdą lametę, próbując stworzyć „idealny” układ. Ale wtedy spojrzałam na całość – na światło, na ręcznie robione ozdoby, na radość dzieci i przypomniałam sobie, co jest najważniejsze.

Choinka nie musi być perfekcyjna, podobnie jak święta i nasze życie. Ważniejsze jest to, że ubieraliśmy ją razem, że włożyliśmy w to serce. Za każdym razem, gdy patrzę na tę gwiazdę na szczycie, przypominam sobie, że nie chodzi o efekt końcowy, ale o wspólną drogę. Uczę się odpuszczania na nowo, bo stare nawyki wracają jak bumerang. To wymaga codziennego przypominania sobie, co naprawdę się liczy – bliskość, miłość, bycie tu i teraz.

Odpuszczanie jest łatwe, ale potrzebne

Nie było łatwo powiedzieć sobie „odpuść”. Przez lata nauczyłam się, że wszystko muszę zrobić sama, że to na mnie spoczywa odpowiedzialność za stworzenie „idealnych” świąt. Tymczasem w tym roku zrozumiałam, że idealne święta to takie, w których jestem obecna – naprawdę obecna – dla mojej rodziny.

Czy czuję się z tym w pełni szczęśliwa? Jeszcze nie do końca. Wciąż uczę się doceniać to, co udało mi się zrobić, zamiast skupiać na tym, co poszło nie tak.

Tegoroczne święta będą inne. Może nie będą idealne w tradycyjnym rozumieniu, ale wiem, że będą dobre. Choinka już stoi, a my spędzamy czas razem. Nie wszystko jest wysprzątane, ale serce domu – nasza wspólna przestrzeń – jest gotowe na świętowanie.

Największą lekcją, jaką dały mi te przygotowania, jest to, że odpuszczanie sobie to nie oznaka słabości, ale odwagi. Dziś wiem, że nawet jeśli coś pójdzie nie tak, nawet jeśli czegoś zabraknie, to święta mogą być pełne radości. Wystarczy skupić się na tym, co najważniejsze – na miłości, bliskości i wdzięczności za małe, codzienne cuda, które dzieją się wokół nas.

I wiesz co? Nawet jeśli w sypialni będzie armagedon, a ciasto zrobimy z gotowej mieszanki, te święta mogą być najlepsze, jakie mieliśmy. Bo w końcu nauczyłam się cieszyć tym, co mam, zamiast gonić za tym, co wydawało mi się, że powinnam mieć.

I tego, z całego serca, życzę Wam wszystkim – radości z małych rzeczy, odwagi do odpuszczania i bliskości z najważniejszymi ludźmi w Waszym życiu.

Dodaj komentarz