Kiedy spadają maski

Ostatnio to poczułam. Tak naprawdę. Że wszyscy nosimy maski. Nie te na twarzy, ale te głęboko w środku – zbudowane z powinności, lęku, wyuczonych ról i przekonań.

Maska silnej. Maska ogarniaczki. Maska „jakoś daję radę”.
Zakładamy je z automatu.

Bo trzeba. Bo nie ma kiedy. Bo ktoś musi być silny.

Wiedziałam, że ją mam. Ale dopiero niedawno uświadomiłam sobie, jak bardzo się z nią zrosłam. Jak trudno ją zdjąć – nawet przed samą sobą.
A jeszcze trudniej… przed światem.

I co najważniejsze – to nie jest jedna maska. To cała warstwa masek. Zdejmujesz jedną – a pod nią jest kolejna. I kolejna. I kolejna.

  • Maska idealnej matki.
  • Idealnej żony.
  • Idealnej synowej.
  • Idealnej siostry.
  • Idealnej przyjaciółki.
  • Idealnej kobiety…

Nosimy je, często nieświadomie. Wchodzimy w nie tak głęboko, że przestajemy widzieć, kim jesteśmy naprawdę. I kiedy zaczynamy je dostrzegać, kiedy po raz pierwszy łapiemy się na tym, że to nie nasze prawdziwe „ja”, to potrafi przytłoczyć.

Bo wtedy widzimy, jak daleko od siebie samej się oddaliłyśmy.

Bo żeby je zdjąć, trzeba się przed sobą przyznać:

– że jestem zmęczona,

– że czasem nie daję rady,

– że chcę uciec, zasnąć, zniknąć,

– że czasem zazdroszczę innym ich prostszego życia,

– że czasem nie czuję się wystarczająco dobrą mamą.

A przecież mama to ostoja.
Mama ma ogarniać. Mama się nie sypie.

Więc zaciskamy zęby. Zakładamy kolejną maskę.
I idziemy dalej.

Tylko że pod tą maską powoli brakuje powietrza.
Powoli gasną oczy. Powoli znikamy – same dla siebie.

Bo można być obecnym dla dziecka, dla partnera, dla świata – a nie być już w ogóle ze sobą.

Zdjęcie maski to nie gest. To proces.
To płacz, który wychodzi po cichu wieczorem.             To złość, która w końcu znajduje ujście.
To rozmowa z kimś, komu się w końcu przyznasz: „Jestem wykończona.”

To zajebiście trudne.
Bo to nagość – emocjonalna, psychiczna, wewnętrzna. I ona nie jest glamour.

Ale…                                                                                     jest cholernie uwalniająca.

Bo kiedy ją zdejmujesz – wracasz do siebie.

  • Zaczynasz oddychać.
  • Zaczynasz czuć.
  • Zaczynasz być.

Nie musisz być perfekcyjną matką. Wystarczy, że będziesz prawdziwa. I wierz mi – Twoje dzieci bardziej tego potrzebują niż kolejnego wysprzątanego pokoju.

Zdejmuję maskę.

Nie po to, żeby się użalać.
Ale po to, żeby żyć.

I jeśli Ty też ją nosisz – wiem, jak to jest.

I wiem, jak bardzo zasługujesz, żeby w końcu ją zrzucić.

Dodaj komentarz